Ta rozmowa z kard. Meisnerem, który dzisiaj zmarł w wieku 83 lat, została przeprowadzona w 2013 r. w Rzymie, dwa dni przed rozpoczęciem konklawe, które na papieża wybrało Franciszka. Niemiecki kardynał wspomina Polskę, Jana Pawła II oraz pokazuje, jak bardzo lewica zagraża Niemcom i całej Europie. Rozmowę przeprowadził Adam Sosnowski i ukazała się ona w majowym wydaniu miesięcznika „Wpis” z 2013 r.
Adam Sosnowski: Księże Kardynale, urodził się Ksiądz we Wrocławiu, mieście dzisiaj ponownie polskim. Czy czuje Ksiądz z tego tytułu jakąś szczególną więź z naszym krajem?
Ks. kard. Joachim Meisner: Gdy miałem jedenaście lat, razem z rodziną musieliśmy opuścić Wrocław. Ale po latach zauważam, że bliskość Polski i Polaków zostawiła pewien ślad chociażby w sposobie mówienia tamtejszych Niemców. W języku polskim bowiem – inaczej niż w niemieckim – akcentuje się przedostatnią sylabę wyrazu i z takim to właśnie akcentem Niemcy we Wrocławiu wymawiali niemieckie słowa; dla przeciętnego mieszkańca Niemiec brzmi to bardzo dziwnie. Moi rodzice prowadzili mały sklepik, a kiedy wybuchła wojna, to także do Wrocławia przywieziono polskich jeńców, których zmuszano do pracy w niemieckich rodzinach. Polacy oczywiście mieli dzieci, a my całkiem normalnie bawiliśmy się z nimi i nie różnicowaliśmy się według narodowości. Żywność można było wówczas dostać tylko na kartki. Polacy przychodzili do naszego sklepu z kartką na kilogram chleba, a moja mama dawała im dwa. W 1977 r., kiedy już od dwóch lat byłem biskupem, pojechałem z nią i trzema braćmi do dawnego domu na Dolnym Śląsku. Tam spotkaliśmy jeszcze kilka osób, które kiedyś kupowały u nas – wszyscy serdecznie przywitali się z moją mamą, przytulali ją i ucałowali. Wspominali też, że nie tylko sprzedawała im więcej chleba, ale przede wszystkim traktowała ich jak ludzi.
I to była pierwsza wizyta Księdza Kardynała w Polsce?
Nie, po raz pierwszy przyjechałem tu w 1966 r., całkiem sam, pociągiem. Nikogo nie znałem, z nikim też nie mogłem podzielić się moimi wrażeniami. We wrocławskiej katedrze całkiem przypadkowo spotkałem kardynała Bolesława Kominka, którego aż do tego momentu w ogóle nie znałem. On mnie zauważył i od razu zaprosił na kawę. Później zawsze kiedy byłem we Wrocławiu, odwiedzałem go. Miał wielkiego, groźnego psa, który czekał przy wejściu, warczał i szczekał na mnie. Kard. Kominek śmiał się wtedy i żartował, że pies po prostu od razu rozpoznaje we mnie arcywroga. Kardynał miał do tego dystans i nie robił problemu z faktu, że jestem Niemcem. W ogóle to chciałbym w tym miejscu podkreślić, że co roku bywam kilka razy w Polsce i jeszcze nigdy nie doświadczyłem żadnych przykrości na tle rasowym czy narodowym. Nawet w najmniejszym stopniu, wręcz przeciwnie.
Wspomniał już Ksiądz Kardynał jednego bardzo znanego polskiego hierarchę, kardynała Kominka. Jednak w Polsce jest Ksiądz Kardynał znany przede wszystkim z powodu swych relacji z papieżem Janem Pawłem II. Na ile bliskie były te związki z „naszym” Ojcem Świętym?
Wie pan, napisałem taką małą książeczkę o Janie Pawle II i o moich z nim spotkaniach. Zatytułowałem ją nawet „Był moim przyjacielem”. Później często miałem z tego powodu wyrzuty sumienia, nie wiem, czy nie za bardzo się spoufaliłem. Karola Wojtyłę poznałem podczas jednej z pielgrzymek w Piekarach Śląskich, kiedy był już metropolitą Krakowa. Wygłaszał tam wówczas kazania, zazwyczaj bardzo długie. Kiedy się przywitaliśmy, był bardzo otwarty, miły i koleżeński. Trzeba tu powiedzieć, że Jan Paweł II nigdy nie patrzył na drugiego człowieka z góry. Rozmówca zawsze czuł, że znajduje się z nim na jednym poziomie.
Podobne świadectwo słyszałem już od wielu osób, które miały okazję bliżej poznać naszego Papieża. Wszyscy podkreślają jego niezwykłe podejście do ludzi. Proszę opowiedzieć, jak wyglądały dalsze kontakty Księdza Kardynała z przyszłym papieżem Janem Pawłem II?
W 1977 r. kard. Karol Wojtyła przybył z dużą pielgrzymką do Erfurtu, gdzie ja akurat w latach 60. zaczynałem swoją posługę duszpasterską, a wówczas byłem tam biskupem. Władze NRD nie pozwalały jednak na to, aby zagraniczny hierarcha wygłaszał kazania. Żeby uzyskać pozwolenie, należało wcześniej uzgodnić treść przemówienia z władzami. Na to oczywiście nie mogliśmy się zgodzić i dlatego uciekliśmy się do małego triku. Ja wygłosiłem krótkie, ośmiominutowe kazanie, natomiast kard. Wojtyła pozdrowił wiernych przed końcowym błogosławieństwem i przemawiał wówczas… przez pół godziny. Później w rozmowach wracaliśmy do tego mojego krótkiego kazania, a Papież w punktach przypominał mi, co głosiłem przez te osiem minut. Uśmiechał się wtedy do mnie i mówił: Joachimie, Ty masz słowiańską duszę! My się tak świetnie rozumiemy, mówisz jak jeden z nas.
Wspomniał Ksiądz Kardynał, że często bywa w Polsce i że czuje się tutaj jak w domu, więc Ojciec Święty wiedział, co mówi! Jemu bardzo bliski był Kraków, czy Ksiądz Kardynał odwiedza czasami to miasto?
Miałem tam nawet pojechać w tym roku na początku marca, ale – jak wiadomo – właśnie wtedy Kościół potrzebował swych kardynałów w Rzymie. Z pewnością w najbliższym czasie pojedziemy do sanktuarium w Łagiewnikach, gdzie moja archidiecezja ufundowała jedną z kaplic i dowieziemy tam jeszcze piękną Pietę. Dwa lata temu byłem z kapłanami mojej archidiecezji w Krakowie i zrobiliśmy sobie podróż szlakiem Jana Pawła II. Oprócz Krakowa zwiedziliśmy wtedy Wadowice, Kalwarię Zebrzydowską i Częstochowę. Poza tym zobaczyliśmy powstające w Krakowie nowe Centrum Jana Pawła II „Nie lękajcie się!”, a rankiem odprawiliśmy Mszę św. przed przepięknym ołtarzem Wita Stwosza w kościele Mariackim. Ten wyjazd to dla mnie szczególnie miłe wspomnienie.