Premier Donald Tusk spotkał się z nowym sekretarzem generalnym NATO Markiem Rutte, by omówić sytuację bezpieczeństwa na granicy. Mocne słowa o „płonącej granicy” mają zjednoczyć sojuszników, ale czy taki język rzeczywiście wzmacnia pozycję Polski?
W środę Warszawę odwiedził sekretarz generalny NATO, Mark Rutte, który spotkał się z premierem Donaldem Tuskiem. Po rozmowach politycy wystąpili przed mediami, podkreślając zgodność poglądów w kwestiach bezpieczeństwa. Premier Tusk mówił o „identycznych poglądach” na sytuację międzynarodową i „płonącej granicy,” co jego zdaniem ma kluczowe znaczenie dla polskiego bezpieczeństwa.
– Żyjemy w czasach z bardzo zmiennymi sytuacjami, nastrojami. Tym większe znaczenie z punktu widzenia Polski i całego polskiego narodu ma ta pewność, że NATO, jako pakt gwarantujący Polsce bezpieczeństwo, jak i osobiście sekretarz generalny Mark Rutte, są tego fundamentami
– podkreślił Tusk.
Jednak czy ciągłe podkreślanie zagrożeń jest skuteczne? Użycie określenia „płonąca granica” może być odbierane jako krok w stronę eskalacji napięcia, co nie wszyscy komentatorzy oceniają pozytywnie. Choć Tusk wskazał na potrzebę wzmacniania granic, retoryka zagrożenia może wywoływać obawy wśród sąsiadów i wpływać na atmosferę międzynarodową.
Premier wspomniał również o projekcie Tarczy Wschód, realizowanym wspólnie z państwami bałtyckimi i Finlandią, który ma na celu wzmocnienie północno-wschodnich granic. Zadeklarował dalsze inwestycje, aby uczynić granicę „nieprzekraczalną”. Pytanie pozostaje – czy militaryzacja granic to jedyne rozwiązanie, które realnie zwiększy stabilność?
Źródło: Do Rzeczy
Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca.
Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.