Nie byłem, nie jestem i nie będę narodowcem. Mam inny system ideowy, ale nie mogę nie bronić młodych, nieszczególnie mądrych chłopców, których próbuje się wyganiać z Kościoła.
Nie podzielam ogromnej części światopoglądu ONR. Nie jestem specjalnym fanem kaznodziejstwa ks. Jacka Międlara, ale nie mam wątpliwości, że przyciąga on do Kościoła młodych ludzi, których wszyscy inni pozostawili samych sobie. On rzeczywiście robi raban, i nawet jeśli czasem jego podopieczni się mylą, błądzą czy manifestują poglądy złe, to nie ma innej drogi ich nawrócenia niż otoczenie ich opieką Kościoła. Nie jest zaś drogą ich nawracanie wyrzucanie ich ze świątyń i Kościoła, rytualne potępianie i nieustanne podkreślanie, jak są źli i beznadziejni.
Zabawne jest też to, że najgłośniej w tej sprawie krzyczą środowiska, które generalnie z dialogowania, integracji i inkluzywności uczyniły swój sztandar. Feministki, aborcjoniści, postkomuniści i inni antyklerykałowie goszczą na ich salonach nieustannie. W imię dialogu, tolerancji, włączania. Nie przeszkadza im ani aborcjonistka wypowiadająca się za zabijaniem dzieci, ani antyklerykał pouczający Kościół. Raban robiony przez Jurka Owsiaka też jest świetny, a hasło „róbta, co chceta” ma być chrześcijańskie do bólu.
Od katolików otwartych wciąż można też słyszeć, że mamy być otwarci na innych, obcych, tych, którzy prezentują odmienne wartości. Mamy być inkluzywni i integrujący. Nikogo nie wykluczać, zapraszać do debaty. I wszystko to tak pięknie brzmi, dopóki katolicy otwarci nie spotkają się z realnym „innym”. Takim z ONR-u. Wtedy cała otwartość, inkluzywność, integracja znika. I zaczyna się krzyk: wykluczyć, wyrzucić, odciąć się, potępić, rozliczyć. Doskonale pokazuje to, ile naprawdę warta jest otwartość i dialogiczność otwartych katolików. I co naprawdę oznacza dialog i otwarcie. Dla ogromnej większości to rozmowa z tymi, co myślą tak samo, jak my. Innych trzeba zaś wykluczyć, zestygmatyzować, obrzucić obelgami