Słowo kosić ma więcej niż jedno znaczenie. Roy Mc Farland tak skosił Lubańskiego, że ten zniknął z reprezentacji Polski na trzy lata. Kto wie czy w ten sposób nie pozbawił Polaków tytułu mistrzów świata. Niezłą kosą była moja nauczycielka od chemii, do tej pory śni mi się po nocach. Przez osiem lat w Polscę niezłą kasę kosili przeróżni cwaniacy. Część z nich szuka szczęścia na Ukrainie, oficjalnie zarabiając pieniądze rzędu jednej kolacji u „Sowy i przyjaciół”. Szkoda, że wciąż cierpii naród ukraiński, który stracił niejednego syna, skoszonego moskiewską kulą. Kosę można dostać w ciemnej bramie (obym o tym pisał jak najrzadziej!). Spotkanie pani z kosą czeka w końcu każdego z nas. W tym wszystkim ginie gdzieś szlachetne koszenie w polu, to precież tak pospolite...
Dzisiejszym felietonem otwieram autorski cykl, w którym zamierzam opisywać różne formy koszenia, w życiu politycznym, społecznym i kulturowym. Mam nadzieję, że pozostanę z państwem na łamach Republiki jak najdłużej. Nie ukrywam – jest to dla mnie duży zaszczyt.
A skąd te koszenie? Powód jest banalny. Wychowałem się w moim rodzinnym Elblągu, na blokowisku z wielkiej płyty. Każdy z podwórkowych kompanów miał swój przydomek. Najroślejszy został „Grubym”, obcięty przez matkę na zero „Łysym”, kolega niepostawny, ale skoczny i gotowy podziobać „Kogutem”. Ja z racji nazwiska byłem nazywany „Kosą”. I tak zostało do dziś.
Skosiła mnie z nóg dzisiejsza rozmowa Jarosława Kuźniara z Maciejem Maleńczukiem. Panowie rozmawiali zupełnie tak, jakby miniony rok miał miejsce w jakiejś próżni, jakby w kraju nie zmieniło się nic. My – światła elita, oni – nie rozumiejący świata, głupi, źli. Tak, jakby Polska, niczym zamknięta szklana kula z prószącym śniegiem, ograniczała się do przejażdżki dwóch celebrytów. W drogim samochodzie, po naszpikowanych kawiarniami ulicami Świętokrzyską i Nowym Światem. Kuźniar i Maleńczuk genezy zmian nie znajdą wśród pochylonych nad caffe latte i lampką Prosecco hipsterów. Może to dobrze? Pycha wszak kroczy krok przed upadkiem.
Najbardziej absurdalnym zarzutem wystosowanym przez Maleńczuka było to, że w jego młodości nikomu nie chciałoby się maszerować lub przebierać w te kretyńskie, paramilitarne ciuchy. Przecież można pójśc na piwo, poderwać dziewczynę. Jesteśmy nudni. Te słowa krakowskiego muzyka to wielki sukces młodego pokolenia. Znam ludzi zaangażowanych politycznie i społecznie w niemal każdej możliwej prawicowej frakcji, od „Korwina” po „Gowina”. Nie są to bynajmniej ludzie nudni. Większość z nas potrafi czerpać z życia często nawet zbyt pełnymi garściami. Jednak nie zapominamy o pryncypiach. Pamięć o nich jest kluczowa.
Królem przedwojennej „nocnej” Warszawy był Bolesław Wieniawa-Długoszowski. Człowiek o duszy artysty, zawsze skory do zabawy, a równocześnie znający swoje dziedzictwo i mający świadomość obowiązków wobec ojczyzny. Bo gdyby obedrzeć go z tych imponderabiliów, to czym rózniłby się od zwykłego, zapijaczonego artysty? Ta różnica robi wielkość.
Tak więc maszerujmy, wciąż przed siebie.
Mateusz Kosiński, dziennikarz portalu TelewizjaRepublika, współpracownik miesięcznika „W Sieci Historii”, absolwent politologii i historii Uniwersytetu Warszawskiego.