Amerykańskie oddziały na Bliskim Wschodzie, służby wywiadowcze oraz instytucje państwowe postawiono w stan podwyższonej gotowości w obliczu potencjalnej akcji odwetowej Iranu. To konsekwencja przeprowadzonego na rozkaz prezydenta Donalda Trumpa ataku rakietowego, w którym zginął przywódca irańskich sił Al-Kuds generał Ghasem Solejmani.
Nie wiadomo kiedy nastąpi i jak mocna będzie odpowiedź Iranu. Potencjalne cele ataku odwetowego to ambasady oraz bazy wojskowe na Bliskim Wschodzie, gdzie stacjonuje łącznie 80 tysięcy amerykańskich żołnierzy. Zagrożona może być też infrastruktura naftowa w takich krajach jak Arabia Saudyjska.
Jedną z form odwetu mogą być też cyberataki na infrastrukturę amerykańskich banków i innych instytucji. Jednak irańscy hakerzy nie są tak sprawni jak rosyjscy czy chińscy i paraliż systemów informatycznych w Stanach Zjednoczonych wydaje się mniej prawdopodobny.
Iran nie ma możliwości przeprowadzania konwencjonalnego ataku na terytorium Stanów Zjednoczonych. W grę wchodzą jednak ataki terrorystyczne. Służby specjalne USA monitorują potencjalne zagrożenia.
Szef Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego Chad Wolf powiedział wczoraj, że nie ma informacji o żadnym konkretnym zagrożeniu.