Dostaję setki SMS-ów i listów od czytelników i klubowiczów „Gazety Polskiej”, rozzłoszczonych, że dobra zmiana do nich nie dotarła, dalej rządzą ci, którzy nie powinni, a wielu ludzi godziwych jest naprawdę rozczarowanych. Myślę, że ja i tak mam pod tym względem szczęście, bo lider PiS pewnie dostaje ich tysiące – pisze Tomasz Sakiewicz, redaktor naczelny "Gazety Polskiej".
Nie da się naprawić całego świata w pół roku. Co gorsza, nie da się nawet dobrze zdefiniować jego zła, żeby wiedzieć, co naprawiać. Za ministra Witolda Waszczykowskiego dostałem mocno od Polaków w USA. Mieli trochę racji, bo pewnie można było przyspieszyć nieco zmiany. Napisaliśmy o tym. Pewnie teraz ma pretensje i minister, i Polonia, bo zmiany ich nie satysfakcjonują.
Ostatnio usłyszałem niezwykły zarzut pod swoim adresem, że nie załatwiłem naszym mediom ogromnej ilości reklam ze spółek skarbu państwa jeszcze w zeszłym roku, kiedy było już wiadomo, że PiS wygra wybory. Muszę przyznać, że rozmawiałem z paroma przedstawicielami tych spółek i niemal absolutnie wszyscy chcieli jednego: by dobra zmiana ich nie dotknęła. Pomijając fakt, że nie wybierałem się na stanowisko ministra skarbu – a to on powołuje i odwołuje prezesów – nie uważałem, że za cenę reklam trzeba ich wszystkich bronić. Nie broniłem i reklam nie było. Co ciekawe, inni te reklamy mieli. Od nich pewnie jednak niczego nie wymagano. Tylko ja mam takie szczęście, że akurat mnie prosili.
Są teraz nowi prezesi i bywa różnie. Zresztą nie ma co się skarżyć, w końcu na progu państwowej firmy nie obiją kijem, nie wezwą policji, czasem nawet poczęstują kawą. Paru odważnych zaczęło się reklamować. Podobno ciągle nie jesteśmy w głównym nurcie. Dosyć mocno przekonałem się o tym w jednym z publicznych mediów. Tym razem nie jest tu mowa o telewizji Kurskiego. Przez całe lata występowałem w nim jako stały współpracownik. Po sprawie Krzyża Pamięci na Krakowskim Przedmieściu zostałem z hukiem wylany.
Jak do tej pory nikt mnie do tego medium nie zaprosił. Okazało się, że był tam raz nasz dziennikarz, ale obraził kogoś z Krytyki Politycznej, więc mamy szlaban na występy.
Zastanawiałem się, czym to jest spowodowane? Jedyne, co mi przyszło do głowy, to właśnie to, że ciągle nie jesteśmy w głównym nurcie. Ale gdzie jest ten dominujący, poprawny obecnie nurt? Kto tym naprawdę rządzi?
Myślę, że problem z nami polega na tym, że jesteśmy trochę za mało giętcy. Owszem, potrafię rozmawiać o pieniądzach z ludźmi, z którymi mnie nic nie łączy, ale nie potrafię im obiecać czegoś, czego potem trzeba się wstydzić. Może jeszcze jedno jest w tym wszystkim istotne: zawsze dosyć mocno deklarowałem poparcie dla idei głoszonych przez Kaczyńskiego, Macierewicza i ludzi im podobnych. Deklarowałem to wtedy, kiedy koledzy z innych mediów szukali innych rozwiązań, a moją postawę uważali za intelektualną słabość. Dzisiaj nie bywam często na Nowogrodzkiej. Prawdę mówiąc, mam problem, kiedy idę na kolejne miesięcznice smoleńskie, bo spotykam tam ludzi, których nigdy wcześniej tam nie widziałem.
Ostatnio pojawił się nowy trend w lojalności. Znalezienie prawdziwego zdrajcy. Nieważne, że ktoś wcześniej był w TVN, rozbijał PiS albo pluł na Kaczyńskiego. Ważne, by dzisiaj udowodnił, że tak naprawdę zdrajcy to ci, co byli z nim najbliżej.
Tomasz Sakiewicz