– Abba! Abba! – wykrzykuje pięcioletni chłopczyk. Na głowie ma czarny kapelusik. Spod cylindra wystają wciąż jeszcze króciutkie, ciemne pejsy. Inteligentne piwne oczy bacznie lustrują otocznie. Chłopiec od kilkunastu sekund w panice biega między straganami. Najwidoczniej się zgubił. Szuka ojca. – Efo ata (Gdzie jesteś – hebr.)? Abba... - pisze Stefan Czerniecki w "Gazecie Polskiej" i zaprasza na niesamowitą przygodę do Ziemi Świętej. PRZECZYTAJ I ZOBACZ!
Wreszcie do malca podbiega jakiś mężczyzna. Ciemnogranatowe spodnie, czarna marynarka. I podobnie jak u chłopca, ciemny kapelusz przysłaniający brwi. Z tą tylko różnicą, że pejsy mężczyzny są już znacznie dłuższe niż synka. Bierze chłopca w ramiona. Są już razem.
Wczoraj, dwa dni po moim przybyciu do Izraela, w jednej z bram Jerozolimy muzułmanin zabił nożem ortodoksyjnego Żyda. Następnego dnia w gazetach pojawiły się tylko krótkie notki o zdarzeniu. Do tego typu zamachów nikt tu nie przykłada większej wagi. Jednak w jerozolimskim labiryncie co i rusz mijam kilkuosobowe oddziały uzbrojonych po zęby wojskowych. Gdyby dzieciak faktycznie się zgubił, taki oddział odnalazłby go w kilka chwil. A o zgubienie się w labiryncie żydowskiego bazaru wcale nietrudno. Pamiętam wczorajszy wieczorny spacer, gdy nie miałem pewności, gdzie skręcić, aby dojść do Bazyliki Grobu Pańskiego. Aby tam trafić, trzeba wpierw pokonać gąszcz straganowych alejek, teraz – w południe szczelnie wypełnionych ludźmi. Są turyści, pielgrzymi, są też sklepikarze zaczepiający przechodniów. Nie oszczędzą nikogo. – My friend. Święte oleje? Mirra? Nard? Róża Szaronu? – zagaduje brodaty Żyd.
– Po ile? – przystaję.
– Trzy dolary za buteleczkę. To te same oleje, którymi smarowano ciała zmarłych.
– Chrystusa też? – pytam, lecz nie otrzymuję odpowiedzi.
Tłum pod pałacem
Zmiana scenerii. Lata 30. tzw. nowej ery. W miejscu, gdzie za ponad 2000 lat będę kupował święte oleje, nie ma jeszcze targowiska. Jest za to pusta ziemia. Raz na jakiś czas przejdzie tędy człowiek prowadzący osła. Idzie do Świętego Miasta Dawidowego: Jerozolimy. I jakby ten sam chłopiec, co poprzednio. Z tą różnicą, że tym razem przebiegający nie między alejkami straganów, a między drzewami ogrodu rosnącego pod murami miasta nieopodal wzgórza Golgota. – Abba! Abba! – wykrzykuje chłopczyk. Dobiega do ojca, chwyta go za ramię i ciągnie w kierunku bramy miejskiej. – Chodź! Tam coś się dzieje! I prowadzi ojca przez zatłoczone uliczki w kierunku dużego pałacu. Już z daleka słychać krzyki, gwizdy, nawoływanie.
„Tłum przyszedł i zaczął domagać się tego, co zawsze im czynił. Piłat im odpowiedział: – Jeśli chcecie, uwolnię wam Króla Żydowskiego. Wiedział bowiem, że arcykapłani wydali Go przez zawiść. Lecz arcykapłani podburzyli tłum, żeby uwolnił im raczej Barabasza. Piłat ponownie ich zapytał: – Cóż więc mam uczynić z tym, którego nazywacie Królem Żydowskim? Odpowiedzieli mu krzykiem: – Ukrzyżuj Go! Piłat odparł: – Cóż więc złego uczynił? Lecz oni jeszcze głośniej krzyczeli: – Ukrzyżuj Go! Wtedy Piłat, chcąc zadowolić tłum, uwolnił im Barabasza, Jezusa zaś kazał ubiczować i wydał na ukrzyżowanie” (Mk 15, 8-15).
Wyprowadzili Go. Idzie przez miasto. Na Jego drodze zaczną gromadzić się gapie. Ktoś przezwie, inny opluje, rzuci jabłkiem. Żołnierze popychają Skazańca, podtrzymującego gigantyczną drewnianą belkę. Im też się spieszy. Zbliża się 15. Wkrótce koniec ich zmiany. Dla nich byłoby najlepiej, gdyby to wreszcie się skończyło. Wpierw jednak rozkazy. A te były wyraźne: dopilnować Skazanego, aby dotarł na wzgórze pod miastem, przez niektórych nazywane Golgotą. I tam Go ukrzyżować.
Chusta Weroniki
„A szło za Nim mnóstwo ludu, także kobiet, które zawodziły i płakały nad Nim” (Łk 23, 27).
Prawdopodobnie stały i płakały właśnie gdzieś tutaj. Dziś też jest tu zgiełk. Oto bowiem granica między dzielnicą żydowską a muzułmańską. Od razu czuć różnicę. Uszeregowane i pachnące olejami eleganckie sklepiki żydowskie ustępują miejsca chaosowi arabskiego świata. – Przepraszam! – przez środek uliczki idzie Arab pchający wyładowany wózek. Z prawej strony mija ukryty w murze kamień z wygrawerowanym na nim łacińskim napisem: „6ST/PIA VERONICA FACIEM CHRISTI LINTEO DETERCI”. To tutaj, jak podaje tradycja, dziewczyna wytarła twarz Skazańcowi chustą skropioną olejami. Prawdopodobnie dokładnie tymi samymi, których zapach zewsząd mnie otacza. Obok dostrzegam niewielkie drzwi. A na nich: „VI STATIO”. Przy drzwiach przystaje jakiś pielgrzym. Dotyka dłonią. Przymyka oczy. Chwila. Pan z wózkiem musi przystanąć.
CAŁOŚĆ W NAJNOWSZYM NUMERZE GAZETY POLSKIEJ
A TUTAJ Pierwszy odcinek "Za siódmą górą" Stefana Czernieckiego z Izraela. NIESAMOWITA PRZYGODA i ciekawa HISTORIA!