Pomruki koreańskich tygrysów – czyli Korea vs Japonia
Stosunki między obiema Koreami a Japonią przypominają od wieków stosunki polsko-rosyjskie aczkolwiek w tym przypadku trąci to niejednokrotnie nutą absurdu.
Korea – będąca jeszcze przed naszą erą pod dużym wpływem cywilizacji chińskiej – przez większość historii pozostawała państwem znacznie silniejszym i bardziej zaawansowanym od półdzikiej – a w późniejszych wiekach nękanej atakami piratów i rozdrobnionej na państewka-szogunaty – Japonii. Jednak w XIX w. (epoka Meiji), w odpowiedzi na zakusy europejskich kolonizatorów, nastąpiła gwałtowna modernizacja zarówno gospodarcza, jak i militarna Japonii. Po wojnie z Chinami w latach 80 XIX w., a następnie początku 1905 roku z Rosją, Japonia zyskała Sachalin, Tajwan i Koreę, co rozpoczęło jej własną politykę kolonizacyjną. Oczywiście jeszcze za czasów Bismarcka europejskim wzorem dla Japończyków stali się Niemcy, jednak stosunki pomiędzy tymi dwoma państwami nie zawsze bywały ciepłe (np. w I wojnie światowej były one przeciwnikami).
Z kolei Koreańczycy, w starożytności wyznający tę samą religię co Japończycy: shintoizm (kor. 신도, czyt. sindo) w Korei z czasem zastąpionej przez buddyzm i kult Taoistycznego Nefrytowego Cesarza uznanego przez Koreańczyków jako główne bóstwo( kor. 하늘림), po dwóch tysiącleciach zwiększonych kontaktów z mieszkańcami Państwa Środka wykształcili odrębną kulturę. Język koreański, zdaniem większości językoznawców, również nie jest spokrewniony z japońskim; mimo wielu pożyczek z chińskiego pozostaje językiem izolowanym (stanowiącym rodzinę językową sam w sobie - jako jeden z najstarszych języków świata). Pod koniec XIX w. Japończycy ogłosili, że Koreańczycy stanowią „podrasę” ludu Yamato (Japończyków) i przystąpili do niszczenia wszelkich przejawów odrębności kultury koreańskiej, w sposób do złudzenia przypominający dzisiejsze traktowanie Tybetańczyków przez czerwone Chiny, czy Polskę pod zaborem rosyjskim po powstaniu styczniowym.
Po drugiej wojnie światowej ideolodzy w obu Koreach rozpoczęli odbudowywanie tożsamości narodowej, między innymi poprzez ogłoszenie przeciwstawnej doktryny głoszącej, że Koreańczycy są starożytnym ludem, odrębną rasą, a Japończycy najeźdźcami na zagarniętych terenach.
Ile jest w tym prawdy? Genetycy i antropolodzy zgadzają się co do tego, że Japończycy i Koreańczycy pochodzą od wspólnych praprzodków, chociaż do rozdzielenia się obu linii mogło dojść dość wcześnie. Oprócz tego Koreańczycy w późniejszej historii w znaczącym stopniu wchłonęli populacji chińskie, a za dynastii Yuan i później – także mongolskie. Jednakże z tego wszystkiego wynika absurd, który sprawia, że w Korei Północnej dzieci są uczone, że na całym świecie nie ma rasy gorszej niż Japończycy, którzy często przedstawiani są w sposób karykaturalny. Jedyna różnica między Koreą Ludowo-Demokratyczną, a Trzecią Rzeszą polega na tym, ta pierwsza buduje obozy koncentracyjne dla własnych ludzi, chociaż zdarzały się również porwania japońskich nastolatek (por. casus Megumi Yokoty), które same, jak również ich przyszłe dzieci, miały zostać wyszkolone na komunistycznych szpiegów. Również w Korei Południowej, mimo swojej chorobliwej wręcz obecnie otwartości na przyjmowanie obcych kultur, większość rodzin nie miałaby specjalnych problemów z tym, żeby ich dziecko miało poślubić białego, ale Japończyka? Nigdy! Czyż to nie hipokryzja? Korea Północna, kiedy już zaczyna się chwalić arsenałem, zawsze odpala rakiety w stronę Japonii, jej właśnie grożąc w pierwszej kolejności, a w drugiej rzecz jasna południowym braciom jeśli się nie „przebudzą”. Natomiast w Korei Południowej wielu nacjonalistów, nie bez podstaw uważa iż Japonia powinna zwrócić Korei Wyspy Tsushima (zwane po koreańsku 테마 도, czyt. Temado). Jest to podobne zjawisko do występującego w niektórych kręgach w Polsce przekonania o zasadności odzyskania Lwowa. Paradoksalnie Korea Północna, jeśli chodzi o model państwa, czy kult Kima (김일성), w dużej mierze wzoruje się na Cesarstwie Japońskim sprzed 1945, pomimo wspominanej nienawiści do sąsiada zza Morza Japońskiego.
Chociaż taka filozofia absurdu utrudnia więzi z ludźmi tej samej rasy, podobnej kultury, tradycji cywilizacyjnej i często religii, nie jest niestety niczym unikatowym w Azji. Bardzo podobne i równie irracjonalne podejście cechuje stosunki khmersko-wietnamskie. I nieprzypadkowo niesławny Król Norodom Sihanouk był dobrym przyjacielem Kim Irsena.