Schemat ich działania jest już doskonale znany – najpierw krajowi politycy znajdują pretekst do ataku na polski rząd, później temat suflowany jest przez sprzyjające im media, podejmują go europarlamentarzyści (z reguły te same nazwiska). Do akcji wkracza dowolna instytucja (ważne, aby miała w nazwie „europejska”), a gdy wyda komunikat, jego treść kolportują redakcje w Warszawie. I ich odbiorcy otrzymują przekaz, że unijne instytucje są zaniepokojone sytuacją w Polsce. Cyniczna gra, ale niektórym się nie nudzi... Przykłady? Można mnożyć - pisze w najnowszym numerze tygodnika "Gazeta Polska" Grzegorz Broński.
Minione trzy tygodnie w polskiej polityce zostały zdominowane dywagacjami o rzekomo nadszarpniętej czci Róży Marii Barbary Gräfin von Thun und Hohenstein. Oczywiście chodzi o krytykę polityki Platformy Obywatelskiej przez wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego Ryszarda Czarneckiego. Krzyk natychmiast podnieśli jej partyjni koledzy z Warszawy i polityczni sojusznicy w Brukseli. Reakcja groteskowo-histeryczna, ale ostatecznego dowodu na absurdalność sytuacji dostarczyła… Róża Thun.
W miniony czwartek – po informacji, że Ryszard Czarnecki nie straci stanowiska wiceszefa PE – spotkała się z dziennikarzami i wówczas padło kuriozalne stwierdzenie (cytat za Polską Agencją Prasową):
„Niesamowicie niepokojący i martwiący jest fakt, że konferencja przewodniczących, czyli najważniejsze ciało w PE, zamiast zajmować się tym, jak dobrze ułożyć budżet, (…) zajmuje się tym, jak ukarać polskiego wiceprzewodniczącego, który w ohydny sposób obraża polską europosłankę”.
A przecież awantura w europarlamencie to efekt wniosku liderów czterech frakcji, w tym EPL, do której należy Platforma Obywatelska.
Thun – gwiazda ekranu
Niektórzy chcieliby również zapomnieć, jaki był początek. Czyli o występie eurodeputowanej Platformy Obywatelskiej w niemiecko-francuskiej telewizji ARTE – na jej antenie Róża Thun stwierdziła, że „Polska stanie się dyktaturą”. Zresztą cały materiał (opacznie nazwany „dokumentem”) okazał się paszkwilem na nasz kraj. W komentarzach po jego emisji nie brakowało mocnych słów.
– Podczas II wojny światowej mieliśmy szmalcowników, a dzisiaj mamy Różę von Thun und Hohenstein i niestety wpisuje się ona w pewną tradycję. Miejmy nadzieję, że wyborcy to zapamiętają i przy okazji wyborów wystawią jej rachunek – stwierdził w rozmowie z portalem Niezależna.pl wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego Ryszard Czarnecki.
Reakcja nastąpiła natychmiast. Według opisanego wcześniej scenariusza. Swoje „oburzenie” wyrazili zarówno polscy politycy (ci z opozycji), jak i eurodeputowani z innych państw. Początkowo domagali się przeproszenia Thun, ale roszczenia rosły – w końcu zażądali (szefowie liberałów, chadeków, zielonych, socjalistów) odwołania Czarneckiego z pełnionej funkcji. Granice niedorzeczności przekroczono, gdy o standardach w debacie publicznej wypowiedział się Guy Verhofstadt, którego znakiem rozpoznawczym są chamskie odzywki do konkurentów politycznych. Tym razem w „imieniu wszystkich kolegów” przeprosił Thun. To ten sam człowiek, który po Marszu Niepodległości w ohydny sposób obraził Polaków, mówiąc, że „na ulice Warszawy wyszło kilka tysięcy faszystów, neonazistów, białych suprematystów”. Do dziś nie przeprosił za te słowa, ale być może zmusi go do tego wyrok sądu.
CAŁOŚĆ CZYTAJ W NAJNOWSZYM NUMERZE "GAZETY POLSKIEJ"