O wczorajszej rozmowie Katarzyny Gójskiej z wiceministrem spraw zagranicznych Bartoszem Cichockim wciąż jest bardzo głośno. O kulisach nagrania i ostrego starcia z politykiem, rozmawiała z portalem niezalezna.pl sama redaktor Gójska. „Nie ulega dla mnie wątpliwości, że celem działania ministra Cichockiego była chęć upokorzenia mnie” - stwierdziła redaktor.
W trakcie wczorajszego programu doszło do ostrej wymiany zdań. Sporo działo się również tuż przed wejściem na antenę.
Wiceszefowi MSZ, któremu już podpięto mikrofony, trochę za bardzo rozwiązał się język...
Redaktor Gójska, przedstawiła portalowi niezalezna.pl kulisy całej sprawy.
Jak Pani ocenia sposób ujawnienia przez Bartosza Cichockiego elektronicznej wersji listu, który podległy mu departament MSZ skierował do TVP? Wiceszef dyplomacji wybrał dość niekonwencjonalny sposób kontaktu z Panią - poprzez Pani męża.
Nie ulega dla mnie wątpliwości, że celem działania ministra Cichockiego była chęć upokorzenia mnie. MSZ zna numer mojego telefonu, adres mailowy. Nic nie stało na przeszkodzie, by pan Cichocki nawiązał kontakt w sposób cywilizowany. Zamiast tego informacje do mnie przesłał do mojego męża. Mój mąż także jest dziennikarzem. Ale zawodowo działamy zupełnie odrębnie. Minister Cichocki najwyraźniej uznał, że może to ignorować i potraktował mnie przedmiotowo. Feministki powiedziałaby - seksistowsko. Nie wiem, co sobie myślał? To wyjątkowo nieeleganckie zachowanie, wręcz obraźliwe. Czy mąż miał uspokoić żonę? Może Cichocki chciał w ten sposób wymusić na mnie zaprzestanie zajmowania się skandalicznym listem, który podległy mu urzędnik - za jego pełną aprobatą - wysłał niezależnemu medium.
Można przypuszczać, iż Bartosz Cichocki powie tak - żona broni męża, dlatego wysłałem do niego.
Trudno mi uwierzyć, by Cichocki aż tak bardzo brnął w tę kompromitację. Ale nie mam problemu z takim zarzutem, bo jest wręcz infantylny. Program telewizyjny przygotowuje zespół ludzi - nie wiem, jak liczny w TVP INFO, ale domyślam się, iż dość liczny. Wszyscy oni są przecież współautorami, zatem rosyjskie groźby wszystkich ich dotyczą. Poza tym każdy, kto ma przynajmniej blade pojęcie o tym, co przez 20 lat swojej pracy dziennikarskiej piszę, wie, iż groźby Kremla robią na mnie niewielkie wrażenie. W tej sprawie chodzi o zasady - o wolność słowa i podmiotowość naszego państwa.
Podczas wczorajszej rozmowy z ministrem Cichockim w programie „W punkt” zmusiła go Pani do złożenia deklaracji ujawnienia listu do TVP. Spodziewała się Pani, że to zrobi?
Nie miałam wątpliwości, że ulegnie presji. Sęk w tym, że to, co ujawnił Cichocki jest wersją elektroniczną pochodzącą z systemu EOD (Elektronicznego Obiegu Dokumentów) - wewnętrznym dokumentem ministerstwa - i na pewno to pismo nie wyszło poza budynek MSZ. Świadczy o tym kod kreskowy w nagłówku oraz brak odręcznego podpisu. MSZ w korespondencji z podmiotami zewnętrznymi używa wyłącznie tradycyjnej formy papierowej z własnoręcznym podpisem autora. Telewizja Republika i inne media Strefy Wolnego Słowa domagają się upublicznienia skanu właśnie tego dokumentu. I na pewno swój cel osiągniemy. Ważne jest jednak to, że już dziś opinia publiczna może zobaczyć na własne oczy jak urzędnicy MSZ bezkrytycznie, bezrefleksyjnie i w sposób kompromitujący dla Polski - powielają putinowskie groźby wobec dziennikarzy i im je serwują w swoim imieniu. Proszę zwrócić uwagę, że Cichocki nie załączył rosyjskiego pisma, a na papierze MSZ, z polskim godłem sformułował jego tezy tak, jakby się do nich dołączał. To skandal.
Cichocki twierdzi, że to normalna procedura.
Być może dla niego. Bo rzeczywiście tym listem obsadził się w roli kuriera Kremla, a sposób jego upublicznienia wskazuje, że przejął również wschodnie maniery jeśli chodzi o traktowanie kobiet. Czy ktokolwiek wyobraża sobie by Departament Stanu USA rozsyłał amerykańskim mediom groźby sankcji karnych formułowane przez Kreml? Dla odmiany zapewne na Białorusi są to normalne standardy, a może nawet bardzo łagodne. Wolałabym jednak, by wiceszef MSZ nawiązywał do tych pierwszych wzorców, a nie tych drugich. Chciałabym podkreślić jeszcze jedną kwestię. Swoim zachowaniem minister Cichocki kompromituje zarówno szefa dyplomacji i pana premiera. A przecież są to ludzie, który całym swym życiem dowiedli i dowodzą nadal, iż wolność słowa, swoboda wypowiedzi są dla nich wartościami nadrzędnymi. To fatalne, że cenzorski list Cichockiego pojawia się tuż po zarzutach ze strony ambasador USA sugerującej ograniczanie wolności wypowiedzi. Ocena pani Mosbacher jest całkowicie nieprawdziwa, ale nie zdziwię się jeśli za chwilę środowiska nieprzychylne polskiemu rządowi zaczną mówić, że coś jest na rzeczy przytaczając treść tego skandalicznego pisma.