Pozostaje tylko jedno: mówić "nie"; nie tylko ustami premiera, prezydenta, czy innych przedstawicieli władzy, ale to "nie" musi powiedzieć naród polski w referendum - powiedział w czwartek w Busku-Zdroju prezes PiS Jarosław Kaczyński o unijnym pakcie migracyjno-azylowym. Kaczyński mówił o "emigrantach ekonomicznych" i "przemyśle handlu ludźmi, którzy dzisiaj funkcjonuje w Afryce i Azji, a który przesyła ludzi do Europy".
"To są najważniejsze wybory od 1989 roku. Sprawy, o których będziemy decydowali, są naprawdę zarysowane ogromnie szeroko. To odnosi się do samego bytu naszego narodu, do jego szans, do szans poszczególnych ludzi, do naszego bezpieczeństwa rozumianego na różne sposoby" - zaczął swoje wystąpienie prezes Prawa i Sprawiedliwości.
Kaczyński przypomniał, że w "Parlamencie Europejskim odbyła się wczoraj dyskusja nt. paktu relokacyjnego". "Ta sprawa jest dzisiaj tak zaawansowana, że w ramach porządku, który obecnie obowiązuje w UE, (...) dziś ta decyzja, która została przygotowana po różnych kolejach losu tej sprawy, jest tą najgorszą z możliwych, bo od relokacji nie tylko nie można się wykupić, bo w niektórych projektach można było się wykupić, a teraz już nie" - podkreślił lider PiS.
Jak dodał, "jeśli chodzi o wielkość relokacji, to liczba 30 tys. osób w jednym akcie relokacji do jednego państwa w razie sytuacji kryzysowej nie jest tą granicą, której nie można przekroczyć". A jak dodał, "sytuację kryzysową można w każdej chwili ogłosić".
"To przeszło już przez Coreper ( Komitetu Stałych Przedstawicieli Rządów Państw Członkowskich przy Unii Europejskiej). Polska i Węgry były przeciw, trzy państwa wstrzymały się od głosu. Teraz będzie to wyżej w Radzie Europejskiej i wtedy będzie już decyzją, trudno ją będzie zmienić przy pomocy decyzji Rady Europy" - poinformował szef PiS.
Kaczyński powiedział, że nieformalny szczyt Rady Europejskiej odbędzie się już dzisiaj w Grenadzie, ale, jak zauważył, "tam żadne decyzje nie mogą zapaść". "Natomiast ta kolejna już oficjalna będzie co prawda zawierała już konkluzje, które muszą zapadać jednomyślnie, ale czy one wstecz mogą zmienić decyzje, które zapadły?" - zaznaczył.
"Można powiedzieć, że nie. I w związku z tym nam pozostaje tylko jedno: mówić "nie"" - dodał. "Nie tylko ustami premiera, prezydenta, czy innych przedstawicieli władzy, ale to "nie" musi powiedzieć naród polski w referendum" - podkreślił Kaczyński. Jego zdaniem, "to będzie ten bardzo mocny argument, że nasz naród, suweren powiedział "nie", a to jest najwyższa władza według naszej Konstytucji".
Jarosław Kaczyński stwierdził również, że kwestia referendum to kwestia bezpieczeństwa Polaków. Przypomniał, że migranci, którzy są relokowani, nie przyjeżdżają pracować, a "zakłócać spokój", co widać w całej Unii Europejskiej.
Spytał, co w tej sytuacji robili przeciwnicy Prawa i Sprawiedliwości.
"Czy któryś z nich wyszedł i powiedział w Parlamencie Europejskim: "Nie, nie zgadzamy się na to"? Nie, ani KO, ani PSL, chociaż tutaj jedni deklarują to mniej zdecydowanie, a PSL nawet zdecydowanie, że są przeciw, tylko tam się nie onieśmielają powiedzieć niczego przeciw, a PSL ma przecież sojusz z grupą Szymona Hołowni, a tam jest pani Thun (Róża), która jest fanatyczną zwolenniczką tego rodzaju rozwiązań i tego, żeby UE zmieniła się w jedno państwo realnie zarządzane przez Niemcy" - powiedział.
Dodał: "nie wierzcie deklaracjom opozycji, nie wierzcie PSL-owi".
Prezes przypomniał problemy, jakie Polska miała przed rządami PiS-u. Były to m.in. masowe wyjazdy Polaków za granicę, śmieciowe umowy i niskie zarobki.
"My ten system postanowiliśmy zmienić i to nam się w dużej mierze udało. Udało się poprzez doprowadzenie do tego, że wielki rabunek finansów publicznych idący w setki miliardów złotych został okiełznany. Odzyskaliśmy te pieniądze i to pozwoliło na prowadzenie wielkiej polityki społecznej" - zaznaczył.
Wymienił, że odzyskane pieniądze zostały wykorzystane na program "500+" czy na politykę lokalną, a także obiecał, że w przypadku utrzymania władzy PiS, w przeciągu najbliższych lat, będziemy mogli gospodarczo dogonić Anglię czy Niemcy, a także zbliżyć się do najbogatszych państw europejskich.
Lider Zjednoczonej Prawicy przestrzegł przed konsekwencjami, jakie może przynieść powrót do władzy partii zewnętrznej i wprowadzenie "Systemu Donalda Tuska". "Platforma Obywatelska w przypadku powrotu do władzy ponownie skupiłaby się na realizacji celów politycznych, które byłyby sterowane przez zagraniczne wpływy, a zwłaszcza Niemcy i Rosję" - stwierdził.
I ma rację!