Emerytowani generałowie SB Władysław C. i Józef S. nie przyznają się do zarzutów IPN bezprawnego powołania w stanie wojennym 304 opozycjonistów na rzekome ćwiczenia wojskowe. Według nich odpowiada za to tylko ówczesne wojsko.
We wtorek przed Sądem Rejonowym dla Warszawy-Mokotowa ruszył proces 91-letniego gen. C. (w latach 80. - szefa SB i wiceszefa MSW) oraz 81-letniego gen. S. (szefa departamentu gospodarki w MSW). Sąd zakazał mediom podawania danych osobowych oskarżonych oraz prezentowania ich wizerunków. Grozi im do 10 lat więzienia.
Prok. pionu śledczego IPN Mieczysław Góra odczytał akt oskarżenia. Zdaniem IPN rzekome ćwiczenia były tylko pretekstem do pozbawienia wolności działaczy opozycji, co łączyło się z ich szczególnym udręczeniem. IPN kwalifikuje ten czyn jako nieprzedawniającą się zbrodnię przeciw ludzkości, a zarazem - zbrodnię komunistyczną.
Na przełomie 1982-83 opozycjoniści spędzili trzy zimowe miesiące na poligonie. Spali w namiotach; zlecano im też różne nieprzydatne zadania. Według IPN warunki były tam surowsze od tych, w jakich trzymano internowanych. Ćwiczenia teoretycznie przeznaczone były dla żołnierzy rezerwy; powołano na nie głównie działaczy NSZZ "Solidarność" z Pomorza. Były to przede wszystkim osoby, wobec których nie było podstaw do internowania, a które wytypowały SB i WSW.
Według IPN ćwiczenia można było zorganizować, aby np. poprawić obronność kraju. IPN uznał, że w tym przypadku władzom chodziło tylko o "pozbawienie wolności i odizolowanie działaczy opozycji od ich zakładów pracy oraz poddanie ich swoistej reedukacji". Ponadto zdaniem IPN oznaczało to zdefraudowanie pieniędzy przeznaczonych w budżecie na szkolenia rezerwistów. Według IPN gen. C. polecił podległym funkcjonariuszom typowanie opozycjonistów do "ćwiczeń" (nie żyje już nikt z wojskowych organizujących je).
Gen. C. nazwał zarzut "absurdalnym" i "pozbawionym podstaw" oraz "wielce krzywdzącym i niesprawiedliwym". – Zawsze kierowałem się prawem i prawa tego nie naruszałem – oświadczył C., który nie chciał odpowiadać na pytania. Poprosił zaś sąd o uniewinnienie (strony składają takie wnioski na koniec procesu - red.).
C. powiedział, że decyzje wojska w całej sprawie miały charakter autonomiczny, a struktury MSW w nich nie uczestniczyły. – Podejmowane działania mieściły się w granicach moich uprawnień – podkreślił. – Nie miałem i nie mogłem mieć wpływu na to, co się działo w jednostce wojskowej – dodał. Jego zdaniem, jeśli łamano tam prawo, odpowiedzialność powinni ponieść "ci, którzy się tego dopuścili".
Gen. S. powiedział, że idea powołania "kompanii polowych" powstała w wojsku, a on w tej sprawie wykonywał tylko polecenia swego przełożonego, gen. C. – Zadaniem MSW było m.in. zapewnienie porządku publicznego w szczególnej sytuacji w warunkach stanu wojennego – dodał. – Główną troską było, aby nie doszło do przelewu krwi i wkroczenia wojsk Układu Warszawskiego, która to groźba wciąż się wtedy utrzymywała – mówił. Dodał, że nie było żadnego porozumienia w sprawie powołania opozycjonistów między MSW, MON i PZPR - jak twierdzi IPN.
S. podkreślił, że nie znał poglądów ani działalności osób pokrzywdzonych. Zaprzeczył zarzutowi IPN, by "jego intencją było prześladowanie tych osób". "Nie docierały do mnie jakiekolwiek sygnały, aby osoby te były traktowane inaczej niż inni odbywający służbę wojskową" - dodał S.