– To rzecz smutna, że te dokumenty spoczywały w domu gen. Czesława Kiszczaka. Jeśli leżały sobie ot tak, na półce, to dowodzi przekonania, że oni czuli się bezkarnie, że mogli sobie na wiele pozwolić – komentował akta z tzw. szafy Kiszczaka I zastępca redaktora naczelnego tygodnika "Do Rzeczy" Piotr Gabryel.
– Podejrzewam, że to nie jedyny dom, w którym można takie akta znaleźć. SB sprywatyzowała sobie zbiory i używa ich – dodawał Gabryel.
Dopytywany o to, czy powinno się zastosować abolicję wobec tych, którzy posiadają tego typu dokumenty w swoich prywatnych zbiorach, stwierdził, że nie jest przekonany. Z jednej strony uznał, że "zawsze dobrze dać szansę komuś, kto może posiadać takie dokumenty", żeby ujawnił je bez konsekwencji, ale z drugiej zaznaczył, że ciężko uwierzyć w to, że ktoś, kto je posiada, nie wykorzystywał ich w złych celach, zagrażając nawet bezpieczeństwu państwa.
Piotr Górski z "Res Publica" podkreślał z kolei, że akta w prywatnych domach byłych działaczy SB to wynik wadliwego działania organów państwowych. – Te zbiory od wielu lat powinny leżeć w zbiorach państwowych. Dziwi mnie nieskuteczność państwa w tej sprawie – komentował.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
Teczka TW "Bolek" z IPN. "Ja niżej podpisany Wałęsa Lech..." [DOKUMENTY]
Wiemy, co jeszcze znaleziono w szafie Kiszczaka. Jutro IPN udostępni kolejne dokumenty