Próba rozbujania niepokoju związanego z rzekomo szalejącą drożyzną trwa w najlepsze. Niestety temat ten wykorzystywany jest w trwającej kampanii prezydenckiej w sposób instrumentalny. Chodzi o to aby strasząc ludzi uzyskać lepszy wynik wyborczy, bez względu na konsekwencje. - pisze Kamil Goral.
Inflacyjne strachy w kampanii wykorzystać postanowiła Małgorzata Kidawa – Błońska, robiąc konferencję prasową w okolicach Hali Mirowskiej i opowiadając o wzroście cen, czego dowodem ma być wysoka kwota jaką kandydatka Koalicji Obywatelskiej zapłaciła za drobne zakupy spożywcze.
Kupiłam kilogram ziemniaków, trzy jabłka, włoszczyznę, z ekstrawagancji kupiłam sobie pęczek kolendry, zapłaciłem aż 17 złotych - żaliła się dziennikarzom. Potem wicemarszałek przeszła do ataku na prezydenta, zarzucając mu bierność wobec drożyzny. Panie prezydencie, proszę zareagować, ceny nie mogą rosnąć, bo rosną jak oszalałe – grzmiała. Tego typu narracja zaczyna być stałym elementem wystąpień polityków opozycji, mocno bezradnej wobec niewątpliwych sukcesów gospodarczych obecnej władzy. Inflacja wydaje się tutaj wygodnym narzędziem do ataku, łatwo grepsy o „szalejącej drożyźnie” wpisać można w przekaz dnia, zupełnie przy okazji pomijając faktyczne przyczyny przejściowego wzrostu cen. Chodzi o to aby pokazać, że „drożyzna” to wina działań bądź zaniechań obecnej władzy. Stawia się tutaj nieprawdziwą tezę i poszukuje do jej uzasadnienia jeszcze mniej trafionych argumentów. Po pierwsze w Polsce nie szaleje drożyna. Wśród produktów dostępnych w sklepach znaleźć można te, które drożały bardziej niż inne, szczególnie mowa tutaj o nieprzetworzonej żywności. To oczywiście wynika z efektów pogodowych, czyli zeszłorocznej suszy. Trudno jednak za nią winić rządzących. Sam odczyt inflacji w styczniu na poziomie 4,4 proc. w dużej mierze wynika z przyczyn jednorazowych, których wpływ na tempo wzrostu cen w następnych miesiącach będzie wygasał.
Nie jest to zresztą wynik, z którym nie mieliśmy w ostatnich latach do czynienia. W maju 2011 roku inflacja wzrosła w ujęciu rocznym o 5 proc. O ile mnie pamięć nie myli Polską rządziła wtedy koalicja PO – PSL. Jej dynamika zwolniła dopiero w drugiej połowie następnego roku. Czy Pani wicemarszałek przestrzegała wtedy przed pustoszącym portfele Polaków wzrostem cen? Odpowiedzialnym politykom powinno zależeć na tłumieniu emocji. Jeśli chodzi o inflację, wzbudzanie w społeczeństwie niepokoju może mieć poważne negatywne konsekwencje. Cechą charakterystyczną oczekiwań inflacyjnych w Polsce jest ich adaptacyjny charakter, ludzie przewidują że ceny będą rosły w podobnym tempie do obecnego. Gdyby zatem uwierzyli, że szaleje drożyna mogłoby to wywołać efekt spirali. Czy o to chodzi kandydatce?
W 2011 roku w związku ze wzrostem cen na poziomie 5 proc. ówczesny prezydent Bronisław Komorowski mówił: „nie piszmy czarnych scenariuszy tylko przeciwdziałajmy czarnym scenariuszom”. Może warto aby pani wicemarszałek wzięła sobie te słowa do serca.