Mamy w Polsce od dłuższego czasu tragikomiczny w gruncie rzeczy spór o socjalizm Prawa i Sprawiedliwości. Nie jest to wcale spór doraźny czy jedynie okołopartyjny – bądź co bądź demokratyczni na buzi Kijowski, Lis, Schetyna et consortes walczą o przywrócenie długoletniej strefy wpływów i swoistego głębokiego status quo - pisze Krzysztof Wołodźko.
To nie są żarty, ani publicystyka – dla bardzo wielu środowisk w Polsce każdy kolejny miesiąc rządów PiS to oddalenie od realnych wpływów na władzę, możliwości docierania z realną ofertą do bardzo szeroko rozumianego biznesu, odcięcie od publicznych środków. Przekierowanie transferów finansowych na tak słabych rynkach gospodarczo-politycznych jak Polska, nawet w warunkach demokratycznych wyborów, to jest zawsze podskórna rewolucja. O tym się mało mówi, bo to trochę niestosowne – szeroką publikę traktuje się troszkę jak małe dzieci, z którymi raczej rozmawia się o balonikach, a nie ich kosztach produkcji; względnie mówi się dzieciom o pszczółkach, bocianach i kapuście, a nie potężnych namiętnościach. W tym przypadku namiętnościach władzy i pieniędzy.
Spójrzmy na konkretny przykład. Renata Kim, szefowa działu „społeczeństwo” w Lisweeku (dawniej Newsweek) czas jakiś temu opublikowała krótki artykuł o tym, że na „tajnym spotkaniu” Platformy dyskutowano, jak obronić Hannę Gronkiewicz-Waltz i władzę w stolicy przed – cytuję – „bolszewikami z PiS, ruchów miejskich i Nowoczesnej”. Pal licho rzekomą „tajność” tego spotkania, które przypomina kontrolowany przeciek i to z pomocą dziennikarki organu prasowego Polskiej Zjednoczonej Platformy Demokratycznej. Interesujące jest co innego: to, co zawiera się między zafałszowaniem semantyki, a realną władzą i naprawdę ogromnymi pieniędzmi.
O dzikiej reprywatyzacji w Warszawie jest od jakiegoś czasu głośno i dobrze już dziś widać, że właśnie w stolicy, z pomocą metod od jakiegoś czasu nagłaśnianych, buduje się nowa polska klasa średnia i wzmacnia nowobogacka burżuazja, która – owszem – czasem ma jakiś staro-arystokratyczny rys. W ostatnim czasie przeprowadziłem trzy kilkugodzinne wywiady o warszawskiej reprywatyzacji. Obraz, jakich z nich się wynurza, to państwo w służbie kolejnej fali akumulacji kapitału. Transformacja w Polsce wcale się nie skończyła: z jednej strony jej obrazem jest blisko trzymilionowa emigracja zarobkowa ludzi, z drugiej olbrzymia koncentracja przejmowanych zasobów ekonomicznych (we wszelkiej możliwej opłacalnej formie) przez w gruncie rzeczy bardzo wąską elitę władzy i pieniądza.
Na marginesie: gdyby w Polsce któregoś pięknego dnia pozwolono na swobodne finansowanie partii przez biznes, w jakikolwiek niekontrolowany albo fasadowy sposób, polityka zamieniłaby się jedynie w funkcję ochrony wielkiego pieniądza. Ze szkodą nie tylko dla najuboższych ale wcale licznego grona Polaków na dorobku, ciągnących na kredytach, z pokolenia dzisiejszych trzydziesto-czterdziestolatków. To jest zresztą ten wątek, który wielokrotnie podkreśla Jarosław Kaczyński na przykład na spotkaniu z Klubami Gazety Polskiej.
Wróćmy zatem do „socjalizmu” czy wręcz rzekomego „bolszewizmu” PiS. To, że przestraszeni ludzie z Platformy wyzywają w ten sposób i obecnej władzy i efemerydzie partyjnej doradcy bankowego Ryszarda Petru, to oczywiście trochę problem zasługujący na kozetkę. Znacznie istotniejsze jest to, że w Polsce, wskutek rozpowszechnienia całego mnóstwa lumpenliberalnej mitologii wszelką formę etatyzmu i każdą formę prowadzenia choćby polityki rodzinnej, nazywa się „socjalizmem”. Jest to strasznie nierzetelne, ale świetnie działa jako propagandowy straszak.
PiS nie jest partią socjalistyczną, ale ugrupowaniem centroprawicowym, które od lat próbuje łączyć ogień z wodą, zdecydowanie liberalne praktyki i koncepcje z praktykami i teoriami bliższymi powojennej zachodniej chadecji. W znacznym stopniu wynika to ze specyfiki polskiego społeczeństwa, które również w tych sprawach wykazuje pewną niezborność w myśleniu i działaniu: partie są naprawdę jedynie ułożonymi w struktury emanacjami kondycji społeczeństwa, a nie remedium na całe polskie zło. W każdym razie: PiS jest też obecnie partią, która choć w części działa wbrew egoistycznej i ślepej logice establishmentu III RP.
Nie można dać się zaszantażować ludziom, którzy wołają „socjalizm” i „bolszewizm” bo albo mają poważne deficyty wiedzy, albo olbrzymie interesy do ugrania. Myślę, że nie mamy w Polsce większego wyboru: albo zbudujemy sensowne państwo z dobrymi instytucjami, także o efektywnej architekturze pomocowej, albo zaczniemy dryfować w stronę wewnętrznego rozpadu. I nie jest pewne, czy los da nam kolejną szansę, by uczyć się na błędach.
Krzysztof Wołodźko